- Katlin... Halo jesteś tam? Katlin! - Stanowczy głos Haurona wyrwał
dziewczynę z zamyślenia
- Co... Ach tak... Jestem - Odpowiedziała dziewczyna,
jednocześnie przyłapując się na roztargnieniu.
- Więc jak? Przystajesz na naszą propozycję? - Zapytał jeden z
Wyższych. Kate nie wiedziała jak miał on na imię. Nigdy nie potrafiła ich
rozróżnić. Wszyscy mieli ciemne, mądre oczy i czarne włosy. Nosili również
długie granatowe peleryny. Wszyscy przewyższali Katlin co najmniej o głowę.
Może nawet byli braćmi, jednak Kate nigdy nie miała odwagi ich o to zapytać.
- Katlin co z naszą propozycją? - Zapytał z naciskiem Wyższy.
- Zgadzasz się na nią, czy nie?
"Czy się zgadzam? - Pomyślała Kate. - O czym oni w ogóle
mówią"
- Przepraszam moglibyście mi jeszcze raz przedstawić swój
pomysł? Muszę się zastanowić...
Wyższy siedzący naprzeciwko niej wypuścił głośno powietrze i
pokazał reszcie rady, aby się ścieśnili. Wszyscy oprócz Katlin usiedli w kole i
zaczęli coś zaciekle szeptać.
- Mówiłem, że to zły pomysł...
- Trzeba było jej nie dopuszczać...
- Pamiętajcie... - W tym głosie Katlin rozpoznała Haurona. -
Ona to Temvia. Trzeba ją chronić.
Rozmowa trwała jeszcze kilka minut. W końcu wszyscy umilkli i
z powrotem zajęli swoje miejsca. Teraz odezwała się Katlin.
-Co to znaczy, że jestem Temvia dlaczego macie mnie chronić?
Wyżsi spojrzeli po sobie porozumiewawczo. Wreszcie wstał
Hauron, lecz zamiast mówić zaczął nasłuchiwać. Dał innym znak ręką, aby
umilkli. Dopiero w tym momencie Katlin zorientowała się, że od dłuższego czasu
słyszy równomierne pukanie wydobywające się od strony drzwi.
Cztery głośne.
Jedno ciche.
"To na pewno ktoś z rady" - pomyślała Kate i
rozejrzała się po pomieszczeniu. Wszystkie miejsca były jednak zajęte. Chociaż
chwilę... Obok biblioteczki stojącej w samym rogu pokoju, znajdowało się
krzesło. Było zapewne przyniesione z innego pomieszczenia, ponieważ nie było
czerwone jak wszystkie inne, tylko pomarańczowe.
Katlin jeszcze raz zmierzyła wzrokiem twarze wszystkich
członków rady. Dopiero teraz zobaczyła między nimi znaczne różnice. Niektórzy
mieli jaśniejsze włosy, ciemniejsze oczy, lub ledwo widoczny zarost. Wszyscy
bez wyjątku byli na swoich miejscach. No pewnie. Przecież tylko w razie
jakiegoś wypadku można było nie zjawić się na radzie. A gdyby taki się zdarzył,
zapewnie inni zostaliby o nim poinformowani już na początku zebrania.
Więc kto pukał do drzwi?
Katlin zaraz miała się o tym przekonać, lecz najpierw głębiej
wsłuchała się w pukanie. Nie było ono podobne do pukania członków rady. Te były
szorstkie i pozbawione jakiegokolwiek wyczucia. Ten natomiast odgłos był
miękki, ciepły a ten, kto go wystukiwał robił to w jakimś ustalonym dla siebie
rytmie.
Hauron powoli wstał i podszedł do drzwi. Chwile się przed nimi
zatrzymał, po czym jednym ruchem otworzył je na całą szerokość.
Na zewnątrz był już wieczór, więc Kate musiała przyzwyczaić wzrok do ciemności, zanim zobaczyła, kto stoi w progu. Była to wysoka postać ubrana w długi czarny płaszcz. Z pod kaptura, rzucającego złowieszczy cień na twarz przybysza, widać było coś błyszczącego, jak gdyby paliła się tam świeczka, bądź lampa.
Gość zdjął kaptur. Dopiero teraz Katlin dostrzegła, że to nie była lampa, tylko jasne włosy, odbijające światło żyrandola wiszącego nad stołem zebrań.
- Nareszcie przyszedłeś! - Powiedział Hauron i wyciągnął rękę do nowo przybyłego młodzieńca. Ten oderwawszy spojrzenie od Kate skierował je na mówiącego.
- Przepraszam za spóźnienie, ale zatrzymały mnie Monstirritusy.
"Znowu te dziwne nazwy" - Pomyślała Katlin.
- Tak, oczywiście. - Mówił dalej Hauron - ostatnio jest z nimi sporo kłopotów...
- Przepraszam, że przerywam - Wtrąciła się zniecierpliwiona, już trochę Kate - O czym my mówimy?
- Pozwól, że ja ci to wytłumaczę. - Powiedział spokojnie Hauron, po czym usiadł naprzeciwko niej.
- Pamiętasz dzień, w którym twoi rodzice zniknęli?
"Pewnie, pamiętam to doskonale." - chciała powiedzieć Kate, ale tego nie zrobiła.
- Pamiętam to, ale już jakby przez mgłę. - Odpowiedziała. Mówiąc to czuła ucisk w żołądku. Czasami, jedno wspomnienie boli bardziej, niż przeżywanie na nowo tego samego.
Hauron zrobił zaniepokojoną minę, ale mówił dalej.
- W momencie, kiedy wymazałaś wspomnienie z pamiętnika stałaś się
Temvią. Temvianami zostają ludzie, którzy mają wpływ na czas. Nieważne jaki. Można tak jak ty, używać do tego środków zewnętrznych, można mieć też po prostu dar panowania nad czasem. Takiej Temvii nie widziano jednak od bardzo dawna.
- No dobrze. - Powiedziała słabo Kate. - A co to jest Monstirritus?
- Monstirritus - tym razem odezwał się nowo przybyły. - To istoty, które zabierają czas. Ich nie ma, nie było i nie będzie. One nie istnieją w przestrzeni, tylko w czasie. To tak jakbyś zamknęła się w jakimś szklanym pudełku a wokół niego umięściła różne ptaki. Widzisz je, a one widzą ciebie, jednak nie potraficie się dotknąć. W końcu jednak ptaki zaczynają uderzać o szkło a ono się tłucze. Wtedy zwierzęta mogą zabrać coś z pomieszczenia. Różnica polega na tym, że możesz wyjść z pudełka i zacząć je gonić. naszym świecie byłoby to niemożliwe.
- Jak powstały Monstirriusy? - Zapytała zaciekawiona Katniss.
- Żeby się tego dowiedzieć musianoby skonstrułować pojazd, który wyszedł by z przestrzeni, a tego nie dokonał jeszcze nikt.
- Prawie nikt... - Dopowiedział cicho Hauron. - Był pewien Monstirritus, który wyszedł z przestrzeni i zamieszkał w naszym czasie. Zamknął się w próżni i z tamtąd kontaktował się pewnym uczonym. Telepatycznie. Uczony ten zaczął zapisywać "rozmowy" w pewnej księdze. Niestety zostawił ją w Omriksie.
- A co to jest? - Spytała znowu Katlin, nie przypominając sobie, by kiedyś słyszała tą nazwę.
- To pradawne miasto zamieszkane przez istoty cienia. Chcemy, abyć się tam właśnie udała.
- Przecież przed chwilą mówiliście, że trzeba mnie chronić.
- Prawda, ale tylko tak możemy odzyskać twoich rodziców. A poza tym nie pójdziesz sama. Pójdziesz z Mikiem (czytaj Majkiem) - ruchem głowy wskazał na blondyna.
- A, za przeproszeniem, co on może działać?
- To pierwszy od wielu stuleci Podrónik w czasie. PRAWDZIWY.
Mike skinął powoli głową. Wtedy stało się coś dziwnego. Ściany Libiru poruszyły się. Wszystko zaczęło się trząść. Cegły wypadały ze ścian, obrazy spadały z półek. Nagle wszysy znieruchomieli.
- Szybko - Krzyknął Jack - Musisz uciekać!
- A co z resztą?! - Odkrzyknęła Katlin.
- Muszą sobie poradzić! Nic nie zrobimy! To Monstirritus!
Nagle twarz Kate zbladła. Dziewczyna poczuła jak krew odpływa jej z twarzy.
-Biegnij do swojego domu! - Powiedział jej Jack. - Na pewno cię znajdę.
Katlin Pamiętał już tylko ostry fragment potłuczonego szkła, przecinającego jej rękę. Pobiegła ile sił w nogach. Po drodze obejrzała się jeszcze i zobaczyła ogromny fragment świata, który odlatywał w nicość. Mike miał rację. Nic nie dało się zrobić.
Kate otworzyła oczy. Leżała na swoim łóżku i kurczowo trzymała się koca, jakby tylko to mogło ją powstrzymać, przed odleceniem w nieznane. Na wspomnienie poprzedniego dnia zaschło jej w gardle.
Nagle usłyszała pukanie.
Cztery głośne.
Jedno ciche.